Minirecenzja: A Ghost Story (2017)

  Duch zmarłego męża powraca do swojego domu. Nie nawiązuje jednak kontaktu z żoną, stając się wyłącznie cichym obserwatorem.

  A Ghost Story rozpoczyna się jako powolna, naładowana emocjonalnie historia o stracie, lecz przesłań, jakie niesie ze sobą dalsza część fabuły, nie jest już tak łatwo ubrać w słowa. Największym sukcesem reżysera i scenarzysty - Davida Lowery'ego - jest unikcięcie suchego wykładania poruszanych w filmie tematów. Zamiast wyświechtanych frazesów i pretensjonalnych metafor mamy po prostu nastrój: ulotny, acz wyrazisty, niby prosty i oczywisty, ale przytłaczający depresyjnością. Życie, śmierć, pamięć, przemijanie, zapomnienie - jedno jest nierozerwalnie złączone z drugim, wszystko wynika z siebie nawzajem. Mimo że znalazło się miejsce na scenę z latającymi talerzami, nieporadny upiór zakryty prześcieradłem, frapująca reinterpretacja typowej zjawy z klasycznego horroru, bynajmniej nie ma na celu nikogo straszyć. On jest tylko (i aż) uosobieniem idei, których dokładne rozpracowanie zostało niemal całkowicie pozostawione widzowi. A Ghost Story jest dziełem na tyle poruszającym, że nie będzie przesadą nawet stwierdzenie, iż Lowery opanował do perfekcji przemawianie do podświadomości odbiorcy... Jednak na pewno nie każdego odbiorcy. Najlepszym sprawdzianem na to, czy udzieli Wam się specyficzna atmosfera nietuzinkowej opowieści o duchach, jest jej najdłuższa i najbardziej statyczna sekwencja, nie bez powodu umieszczona już w pierwszych trzydziestu minutach filmu. Ja przetrwałam i poczułam się zachęcona. A dławiąca gula nie opuściła gardła aż do końca.

Ocena: 10/10


***

Komentarze

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty